Kolejny raz zadzwonił telefon, a ja zmęczona tym dźwiękiem odepchnęłam Marcina i chwyciłam komórkę w rękę. Zdziwiłam się. Na wyświetlaczu pojawiło się imię, którego znać nie chciałam. Imię, o którym pragnęłam zapomnieć. Imię, którego nienawidziłam. Andrzej. Mimo to coś mi powiedziało, ze muszę odebrać.
- Halo?
- Luiza, proszę bądź jak najszybciej w szpitalu, Weronika walczy o życie.
Serce zaczęło mi bić pięć razy mocniej. Zdenerwowana wydusiłam:
- Zaraz będę.
Nie pamiętam zbyt wiele. Nie wiem o czym mówiłam, co mówił Marcin. Pamiętam pospieszne wbijanie się w ubrania, pamiętam stukanie obcasów o schody i to, że Marcin podwiózł mnie pod sam szpital, a potem pojechał. Musiał. Zostałam sama w obliczu najgorszego, w obliczu zagrożenie życia mojego dziecka. Szpitalny korytarz. Zobaczyłam Andrzeja i jakiegoś młodego, przystojnego chłopaka, który zdenerwowany rzucił:
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. -szepnęłam roztrzęsiona - Co się dzieje?
Chłopak wstał i powiedział:
- Jestem...byłem chłopakiem Weroniki. Opowiem pani od początku. Kilka tygodni temu Weronika rzuciła mnie. Byłem nadgorliwy, szpiegowałem ją. Okazało się, że już od kilku miesięcy Wera miała problemy na studiach i zaczęła brać narkotyki. Podobno miała dosyć duże długi. Od niedawna spotykała się z dość ekscentryczną grupą. Dowiedziałem się od jej przyjaciółki, że na tych spotkaniach... - głos chłopaka się załamał. Po chwili skończył: -... to były swego rodzaju orgie z dużą ilością narkotyków i alkoholu. Ta jej koleżanka pokazała mi gdzie zazwyczaj imprezowali. Chciałem iść prosić ją, żeby z tym skończyła i poszedłem tam. Drzwi były otwarte. Siedziało tam trzech naćpanych chłopaków, a ona leżała na kanapie, nieprzytomna, no i lekko... - znów przerwał, by po chwili dokończyć - ... roznegliżowana. Miała problemy z oddychaniem, szybko zabrałem ją do szpitala.
Spojrzałam na niego. Płakał. I nie ma co mu się dziwić. Weronika była dla niego wszystkim. Jak dla mnie. Usiadłam koło chłopaka i płacząc ścisnęłam jego dłoń. Obcy chłopak objął mnie i tak razem płakaliśmy, a Andrzej patrzył na nas jak na idiotów. W tej chwili na korytarzu pojawił się lekarz i zaczepił nas:
- Państwo Zalewscy?
- Tak - odrzekłam zanim Andrzej zdążył zaprotestować.
- A pan jest jakoś spokrewniony z panną Zalewską? - zapytał lekarz.
- Nie, nazywam się Miłosz Zawadzki, jestem chłopakiem Weroniki.
- Nie mogę udzielić informacji przy panu, przykro mi.
- Pan Miłosz może tu zostać. - przerwałam lekarzowi
- Jak sobie pani życzy. Pani Weronika jest w bardzo ciężkim stanie. Alkohol i narkotyki doprowadziły jej organizm do wycieńczenia i uszkodzeń wielu narządów wewnętrznych. Prawdopodobnie będzie potrzebny przeszczep serca, ale nie wiemy czy pani Weronika będzie w stanie doczekać. Procedura nie pozwala nam na przeniesienie osób uzależnionych od narkotyków na wyższe miejsce w kolejce.
Nogi ugięły się pode mną, na szczęście Miłosz przytrzymał mnie. Po chwili rozmowy lekarz odszedł, a my zostaliśmy w trójkę.
- Lulu?
Zdziwiona spojrzałam na Andrzeja. Od dwudziestu lat pierwszy raz tak mnie nazwał. Spojrzałam na niego i zapytałam:
- Tak?
- Musimy porozmawiać.
- Teraz?
- Teraz.
Odeszliśmy od Miłosza i zaczęliśmy rozmowę.
- Wiem, że to niezbyt odpowiedni moment, ale czy zgodziłabyś się na unieważnienie naszego kościelnego małżeństwa? - zapytał
- Tak, masz rację. To nieodpowiedni moment. Ale tak zgodzę się, jeśli powiesz mi, po co?
- Lena... Lena jest w ciąży i chcemy wziąć ślub.
Chwila ciczy.
- Lena, to ta z którą pieprzyłeś się na moim łóżku?
- Tak, zgadza się. - powiedział wykrzywiając się na słowo "pieprzyłeś".
- Dobrze, pod warunkiem, że nie będę musiała zbyt wiele załatwiać.A nie musimy mieć jakiegoś powodu?
- Wystarczy, że powiem o presji rodziców.
- Na pewno?
- Tak. Wybacz, muszę iść.
Nic nie czułam. Nie byłam zazdrosna o nową rodzinę Andrzeja, ani nawet zła, że wymaga ode mnie kolejnych formalności. Było mi to zupełnie obojętne. To dobrze. Zadzwonił telefon. Odebrałam.
- Cześć Lulu! - usłyszałam radosny głos Michała - Udało się. Jestem po sprawie. Co u ciebie?
- Andrzej właśnie poprosił mnie o unieważnienie ślubu kościelnego.
- Dobrze, że ja nie mam takich problemów. Moja żona, była żona, jest nie wierząca, więc mieliśmy tylko ślub cywilny.
Przerwałam mu. Nie mogłam wytrzymać. Rozpłakałam się.
- Michał, moja córka, Weronika jest w szpitalu. Przedawkowała narkotyki i jej życie jest zagrożone. Michał, błagam cię przyjedź, błagam cię. - powtarzałam.
- Będę za dwie godziny. - rzucił i rozłączył się. A ja usiadłam na podłodze pochlipując cicho. Po chwili dołączył do mnie Miłosz.
- Proszę pani, musimy być dzielni.
- Wiem. - szepnęłam płacząc.
(...)
Ręce
obejmujące moje zmarznięte ciało uniosły mnie i posadziły w aucie.
Zmusiły mnie, żebym weszła do łazienki, żebym przebrała się, zjadła coś i
poszła przespać. Kolejne kilkanaście dni funkcjonowałam tylko dzięki
tym rękom. Rękom, które zmuszały mnie do wszystkiego, rękom, które
powodowały, że poszłam załatwić sprawę z Andrzejem, że spałam, jadłam,
że robiłam cokolwiek oprócz siedzenia przy Weronice. Ręce Michała. Ręce
przyjaciela.
(...)
30.11.2012
-
Pozycja pani córki na liście oczekujących bardzo się poprawiła, na
dodatek jej stan ustabilizował się. Jeśli uda nam się ją utrzymać w tak
dobrym stanie, może się okazać, że przeszczep nie będzie konieczny.
Jedna
informacja potrafi zmienić wszystko. Potrafi dać nadzieję na lepsze
jutro, potrafi dać nadzieję, że moje dziecko dotrwa do przeszczepu, że
życie mojej córki wróci do normy.
(...)
(...)
Ostatnie
dni roku były dla mnie ciężkie. Spędziłam święta z Marcinem, Natalią i Anią, przez kilka dni męczona bolesnymi wyrzutami sumienia.
Niszczyłam rodzinę. Chciałam przestać, ale wystarczyło jedno przypadkowe
dotknięcie mojej dłoni przez Marcina, by zmienić zdanie. Dlaczego ja
miałam rezygnować? Dlaczego nie Natalia? Dlaczego ja mam się całe życie
poświęcać innym? Dlaczego ja, a nie inni? Nie zależało mi na byciu
dobrą. Mogłam być zimną suką, znienawidzoną przez wielu, ale szczęśliwą.
Mimo to postanowiłam na kilka dni odpuścić. Przełom nastąpił w ostatnim
dniu grudnia, gdy dowiedziałam się, że stan Weroniki nagle się
pogorszył. I znowu to samo. Wielogodzinne okupowanie korytarzy wraz z
Miłoszem, targający mnie do domu Michał. Szybko wylądowałam u
psychiatry. Tak trudno uwierzyć w jaki krótkim czasie uzależniłam się o
leków psychotropowych, nieustających rozmów z Michałem i wzmożonych
kontaktów seksualnych z Marcinem. Mnie i Marcina przestało łączyć
cokolwiek, oprócz godzin spędzonych w łóżku. Na początku nie był z tego
zadowolony, ale mówiłam mu, że tak jest dobrze, a on sam zaczął w to
wierzyć. Nie mogłam z nim rozmawiać, gdyż każde słowo, które
wypowiadałam traciło sens. Nie byłam sobą. Kolejne chwile ulatywały mi, a
ja nie potrafiłam ich złapać, nie potrafiłam odzyskać kontroli nad
własnym życiem, tak bardzo zagubiona w sieci kłamstw, cierpienia i
niedomówień. Zgubiłam siebie i nie mogłam odnaleźć się z powrotem.
(...)
6.02.2013
-
Odeszła nad ranem. Była spokojna, do samego końca świadoma. Kazała
panią przeprosić i życzyć szczęścia. - lekarz przerwał, by po chwili
zwrócić się do Miłosza - Mówiła, że kocha pana, że zerwała z panem, żeby
pan nie miał kłopotów, że zasługuje pan na kogoś lepszego. Zapewniałem
ją, że to nie prawda, ale ona uśmiechnęła się tylko i umarła.
Ścisnęłam
dłoń chłopaka, zamykając oczy. Nie czułam nic, oprócz silnych rąk
Miłosza, które przycisnęły mnie do siebie. Wiedział, ze nie dam rady,
wiedział, że to najgorsze co może poczuć matka. Śmierć dziecka jest
gorsza od najgłębszych piekieł i najokrutniejszych tortur. Gdy umiera
dziecko, świat przestaje istnieć, wali się wszystko. Miłość rodzicielska
jest większa niż jakakolwiek miłość. Jak mogłam w to wątpić? Jak mogłam
zatonąć w ramionach Marcina, gdy moje własne dziecko mnie potrzebowało?
Jak mogłam nie zauważyć, że ma problemy? Byłam najgorszą matką jaką
mogła dostać Weronika. Uświadomiłam sobie, że to nic innego jak mój
romans z Marcinem doprowadził do śmierci mojej córki. Nagle przestałam
czuć cokolwiek. Zemdlałam.
(...)
-
Nic jej nie jest, to tylko szok i załamanie. Lekarz mówi, że musi tu
zostać do piątku, a z pomocą psychologa w ciągu kilku miesięcy powinna
dojść do siebie.- usłyszałam głos Michała.
- A kto zajmie się pogrzebem Wery? - zapytał inny głos, brzmiący niezwykle znajomo.
- Spokojnie Marcin - odrzekła moja córka, moja jedyna żyjąca córka, pochlipując cicho - Tata obiecał, że zajmie się wszystkim.
- Michał - szepnęłam.
- Lulu?
- Luizo?
- Mamo?
Ich głosy zlały się niemiłosiernie, ich słowa sprawiały mi ból, więc krzyknęłam tylko:
- Zostawcie mnie w spokoju.
I straciłam przytomność.~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Poniosło mnie i napisałam w niedzielę dwa krótkie rozdziały, które połączyłam w jeden, bo wiem, że nie lubicie krótkich. Ten rozdział jest jednym z najważniejszych fragmentów opowiadania i nie będę was okłamywać: zbliżamy się raczej ku końcowi. Spokojnie, jeszcze kilka rozdziałów na tym blogu opublikuje, a potem zaproszę Was na kolejny, trochę bardziej pozytywny. ;)
Staram się dodawać nowe rozdziały, ale skrzydła podcina mnie nadmiar pracy i pewna gazeta, która zjechała moje wypracowanie, zarzucając mi kiepski styl, język etcetera.
Dziękuję za komentarze i lajki, po konturówce zabieram się za czytanie waszych blogów i za kolumnę "polecane".