wtorek, 12 lutego 2013

Rozdział 8


 "Would you know my name if I saw you in Heaven?"
~ Eric Clapton

(...)
Kolejny raz zadzwonił telefon, a ja zmęczona tym dźwiękiem odepchnęłam Marcina i chwyciłam komórkę w rękę. Zdziwiłam się. Na wyświetlaczu pojawiło się imię, którego znać nie chciałam. Imię, o którym pragnęłam zapomnieć. Imię, którego nienawidziłam. Andrzej. Mimo to coś mi powiedziało, ze muszę odebrać.
- Halo?
- Luiza, proszę bądź jak najszybciej w szpitalu, Weronika walczy o życie.
Serce zaczęło mi bić pięć razy mocniej. Zdenerwowana wydusiłam:
- Zaraz będę.
Nie pamiętam zbyt wiele. Nie wiem o czym mówiłam, co mówił Marcin. Pamiętam pospieszne wbijanie się w ubrania, pamiętam stukanie obcasów o schody i to, że Marcin podwiózł mnie pod sam szpital, a potem pojechał. Musiał. Zostałam sama w obliczu najgorszego, w obliczu zagrożenie życia mojego dziecka. Szpitalny korytarz. Zobaczyłam Andrzeja i jakiegoś młodego, przystojnego chłopaka, który zdenerwowany rzucił:
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. -szepnęłam roztrzęsiona - Co się dzieje?
Chłopak wstał i powiedział:
- Jestem...byłem chłopakiem Weroniki. Opowiem pani od początku. Kilka tygodni temu Weronika rzuciła mnie. Byłem nadgorliwy, szpiegowałem ją. Okazało się, że już od kilku miesięcy Wera miała problemy na studiach i zaczęła brać narkotyki. Podobno miała dosyć duże długi. Od niedawna spotykała się z dość ekscentryczną grupą. Dowiedziałem się od jej przyjaciółki, że na tych spotkaniach... - głos chłopaka się załamał. Po chwili skończył: -... to były swego rodzaju orgie z dużą ilością narkotyków i alkoholu. Ta jej koleżanka pokazała mi gdzie zazwyczaj imprezowali. Chciałem iść prosić ją, żeby z tym skończyła i poszedłem tam. Drzwi były otwarte. Siedziało tam trzech naćpanych chłopaków, a ona leżała na kanapie, nieprzytomna, no i lekko... - znów przerwał, by po chwili dokończyć - ... roznegliżowana. Miała problemy z oddychaniem, szybko zabrałem ją do szpitala.
Spojrzałam na niego. Płakał. I nie ma co mu się dziwić. Weronika była dla niego wszystkim. Jak dla mnie. Usiadłam koło chłopaka i płacząc ścisnęłam jego dłoń. Obcy chłopak objął mnie i tak razem płakaliśmy, a Andrzej patrzył na nas jak na idiotów. W tej chwili na korytarzu pojawił się lekarz i zaczepił nas:
- Państwo Zalewscy?
- Tak - odrzekłam zanim Andrzej zdążył zaprotestować.
- A pan jest jakoś spokrewniony z panną Zalewską? - zapytał lekarz.
- Nie, nazywam się Miłosz Zawadzki, jestem chłopakiem Weroniki.
- Nie mogę udzielić informacji przy panu, przykro mi.
- Pan Miłosz może tu zostać. - przerwałam lekarzowi
- Jak sobie pani życzy. Pani Weronika jest w bardzo ciężkim stanie. Alkohol i narkotyki doprowadziły jej organizm do wycieńczenia i uszkodzeń wielu narządów wewnętrznych. Prawdopodobnie będzie potrzebny przeszczep serca, ale nie wiemy czy pani Weronika będzie w stanie doczekać. Procedura nie pozwala nam na przeniesienie osób uzależnionych od narkotyków na wyższe miejsce w kolejce.
Nogi ugięły się pode mną, na szczęście Miłosz przytrzymał mnie. Po chwili rozmowy lekarz odszedł, a my zostaliśmy w trójkę.
- Lulu?
Zdziwiona spojrzałam na Andrzeja. Od dwudziestu lat pierwszy raz tak mnie nazwał. Spojrzałam na niego i zapytałam:
- Tak?
- Musimy porozmawiać.
- Teraz?
- Teraz.
Odeszliśmy od Miłosza i zaczęliśmy rozmowę.
- Wiem, że to niezbyt odpowiedni moment, ale czy zgodziłabyś się na unieważnienie naszego kościelnego małżeństwa? - zapytał
- Tak, masz rację. To nieodpowiedni moment. Ale tak zgodzę się, jeśli powiesz mi, po co?
- Lena... Lena jest w ciąży i chcemy wziąć ślub.
Chwila ciczy.
- Lena, to ta z którą pieprzyłeś się na moim łóżku?
- Tak, zgadza się. - powiedział wykrzywiając się na słowo "pieprzyłeś".
- Dobrze, pod warunkiem, że nie będę musiała zbyt wiele załatwiać.A nie musimy mieć jakiegoś powodu?
- Wystarczy, że powiem o presji rodziców.
- Na pewno?
- Tak. Wybacz, muszę iść.
Nic nie czułam. Nie byłam zazdrosna o nową rodzinę Andrzeja, ani nawet zła, że wymaga ode mnie kolejnych formalności. Było mi to zupełnie obojętne. To dobrze. Zadzwonił telefon. Odebrałam.
- Cześć Lulu! - usłyszałam radosny głos Michała - Udało się. Jestem po sprawie. Co u ciebie?
- Andrzej właśnie poprosił mnie o unieważnienie ślubu kościelnego.
- Dobrze, że ja nie mam takich problemów. Moja żona, była żona, jest nie wierząca, więc mieliśmy tylko ślub cywilny.
Przerwałam mu. Nie mogłam wytrzymać. Rozpłakałam się.
- Michał, moja córka, Weronika jest w szpitalu. Przedawkowała narkotyki i jej życie jest zagrożone. Michał, błagam cię przyjedź, błagam cię. - powtarzałam.
- Będę za dwie godziny. - rzucił i rozłączył się. A ja usiadłam na podłodze pochlipując cicho. Po chwili dołączył do mnie Miłosz.
- Proszę pani, musimy być dzielni.
- Wiem. - szepnęłam płacząc.
(...)
Ręce obejmujące moje zmarznięte ciało uniosły mnie i posadziły w aucie. Zmusiły mnie, żebym weszła do łazienki, żebym przebrała się, zjadła coś i poszła przespać. Kolejne kilkanaście dni funkcjonowałam tylko dzięki tym rękom. Rękom, które zmuszały mnie do wszystkiego, rękom, które powodowały, że poszłam załatwić sprawę z Andrzejem, że spałam, jadłam, że robiłam cokolwiek oprócz siedzenia przy Weronice. Ręce Michała. Ręce przyjaciela.
(...)
 30.11.2012
- Pozycja pani córki na liście oczekujących bardzo się poprawiła, na dodatek jej stan ustabilizował się. Jeśli uda nam się ją utrzymać w tak dobrym stanie, może się okazać, że przeszczep nie będzie konieczny.
Jedna informacja potrafi zmienić wszystko. Potrafi dać nadzieję na lepsze jutro, potrafi dać nadzieję, że moje dziecko dotrwa do przeszczepu, że życie mojej córki wróci do normy.
(...)
Ostatnie dni roku były dla mnie ciężkie. Spędziłam święta z Marcinem, Natalią i Anią, przez kilka dni męczona bolesnymi wyrzutami sumienia. Niszczyłam rodzinę. Chciałam przestać, ale wystarczyło jedno przypadkowe dotknięcie mojej dłoni przez Marcina, by zmienić zdanie. Dlaczego ja miałam rezygnować? Dlaczego nie Natalia? Dlaczego ja mam się całe życie poświęcać innym? Dlaczego ja, a nie inni? Nie zależało mi na byciu dobrą. Mogłam być zimną suką, znienawidzoną przez wielu, ale szczęśliwą. Mimo to postanowiłam na kilka dni odpuścić. Przełom nastąpił w ostatnim dniu  grudnia, gdy dowiedziałam się, że stan Weroniki nagle się pogorszył. I znowu to samo. Wielogodzinne okupowanie korytarzy wraz z Miłoszem, targający mnie do domu Michał. Szybko wylądowałam u psychiatry. Tak trudno uwierzyć w jaki krótkim czasie uzależniłam się o leków psychotropowych, nieustających rozmów z Michałem i wzmożonych kontaktów seksualnych z Marcinem. Mnie i Marcina przestało łączyć cokolwiek, oprócz godzin spędzonych w łóżku. Na początku nie był z tego zadowolony, ale mówiłam mu, że tak jest dobrze, a on sam zaczął w to wierzyć. Nie mogłam z nim rozmawiać, gdyż każde słowo, które wypowiadałam traciło sens. Nie byłam sobą. Kolejne chwile ulatywały mi, a ja nie potrafiłam ich złapać, nie potrafiłam odzyskać kontroli nad własnym życiem, tak bardzo zagubiona w sieci kłamstw, cierpienia i niedomówień. Zgubiłam siebie i nie mogłam odnaleźć się z powrotem.
(...)
6.02.2013
- Odeszła nad ranem. Była spokojna, do samego końca świadoma. Kazała panią przeprosić i życzyć szczęścia. - lekarz przerwał, by po chwili zwrócić się do Miłosza - Mówiła, że kocha pana, że zerwała z panem, żeby pan nie miał kłopotów, że zasługuje pan na kogoś lepszego. Zapewniałem ją, że to nie prawda, ale ona uśmiechnęła się tylko i umarła.
Ścisnęłam dłoń chłopaka, zamykając oczy. Nie czułam nic, oprócz silnych rąk Miłosza, które przycisnęły mnie do siebie. Wiedział, ze nie dam rady, wiedział, że to najgorsze co może poczuć matka. Śmierć dziecka jest gorsza od najgłębszych piekieł i najokrutniejszych tortur. Gdy umiera dziecko, świat przestaje istnieć, wali się wszystko. Miłość rodzicielska jest większa niż jakakolwiek miłość. Jak mogłam w to wątpić? Jak mogłam zatonąć w ramionach Marcina, gdy moje własne dziecko mnie potrzebowało? Jak mogłam nie zauważyć, że ma problemy? Byłam najgorszą matką jaką mogła dostać Weronika. Uświadomiłam sobie, że to nic innego jak mój romans z Marcinem doprowadził do śmierci mojej córki. Nagle przestałam czuć cokolwiek. Zemdlałam.
(...)
- Nic jej nie jest, to tylko szok i załamanie. Lekarz mówi, że musi tu zostać do piątku, a z pomocą psychologa w ciągu kilku miesięcy powinna dojść do siebie.- usłyszałam głos Michała.
- A kto zajmie się pogrzebem Wery? - zapytał inny głos, brzmiący niezwykle znajomo.
- Spokojnie Marcin - odrzekła moja córka, moja jedyna żyjąca córka, pochlipując cicho - Tata obiecał, że zajmie się wszystkim.
- Michał - szepnęłam.
- Lulu?
- Luizo?
- Mamo?
Ich głosy zlały się niemiłosiernie, ich słowa sprawiały mi ból, więc krzyknęłam tylko:
- Zostawcie mnie w spokoju.
I straciłam przytomność.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Poniosło mnie i napisałam w niedzielę dwa krótkie rozdziały, które połączyłam w jeden, bo wiem, że nie lubicie krótkich. Ten rozdział jest jednym z najważniejszych fragmentów opowiadania i nie będę was okłamywać: zbliżamy się raczej ku końcowi. Spokojnie, jeszcze kilka rozdziałów na tym blogu opublikuje, a potem zaproszę Was na kolejny, trochę bardziej pozytywny. ;)

Staram się dodawać nowe rozdziały, ale skrzydła podcina mnie nadmiar pracy i pewna gazeta, która zjechała moje wypracowanie, zarzucając mi kiepski styl, język etcetera.

Dziękuję za komentarze i lajki, po konturówce zabieram się za czytanie waszych blogów i za kolumnę "polecane".

piątek, 8 lutego 2013

Rozdział 7


 "Mów szeptem, jeśli mówisz o miłości."
~William Shakespeare
12.11.2012

Nerwowo spoglądam na zegar. Ostrożnie wciskam się w kremowe falbany, zakładam białe, pożyczone od Natalii pantofelki, pospiesznie, lecz jak najstaranniej upinam włosy wokół ślicznej, lecz bardzo starej, perłowej opaski podarowanej mi przez babcię Alę. Do pokoju wchodzą moje córki, obie ubrane w piękne suknie. Obie są doskonałe. Nieskazitelne. Upinają na mojej głowie zupełnie nowy welon i podają bukiet z niebieskich kwiatów, dopełnienie zwyczaju. Mam coś starego, nowego, pożyczonego i niebieskiego. Tradycyjnie i pięknie. Dziewczęta wyprowadzają mnie z domu na dwór. Jest lato, świeci słońce. Idziemy razem po brukowanych uliczkach Starego Miasta wprost do kościoła. Dziewczyny siadają w ławkach, a ja stoję sama w wejściu świątyni wpatrzona w sufit. Nerwowo ściskam bukiet trzymany w rękach, poprawiam każdy szczegół. Już czas. Palce organisty uderzają w kolejne klawisze, by zmusić instrument do wydania z siebie dźwięku.
Marsz Mendelssohna rozbrzmiewa w moich uszach. Powoli stąpam po zimnej posadzce kościoła a sto kilka par oczy patrzy na mnie. Boję się. Z przerażeniem odkrywam, że wielu z tych ludzi nie znam, że wielu nienawidzę. Kolejne spojrzenia wywołują we mnie dreszcze, nerwy. Jestem przerażona. Po chwili uświadamiam sobie, że to mój dzień, że nie mogę patrzeć na innych, że nie mogę się bać. Kolejne kroki przybliżają mnie do przeznaczenia. Dziś zmienię nazwisko, zmienię życie. Dziś zasnę w jego ramionach. W ramionach Marcina. 

Dochodzę do pierwszej ławki i moje własne dwa metry dwanaście obraca się w moim kierunku. Odziany w czarny garnitur uśmiecha się do mnie, a ja czuję się odrobinę lepiej. Odwzajemniam uśmiech i ze śmiałością podchodzę do niego. Ściska moją dłoń, a ja jak zahipnotyzowana wpatruję się w jego stalowe oczy. Przestaję się bać. Gdy jest ze mną wszystko znika. Jesteśmy tylko my - zaplątani w więzy miłości, których nie przerwie żaden człowiek, ani żaden miecz. Więzy, które są warte więcej niż całe złoto tego świata. Mijają sekundy, minuty. Czekam. Nadchodzi nasz czas. Wypowiadamy słowa przysięgi małżeńskiej, nie spuszczając z siebie wzroku. Łączy nas węzeł małżeński i dwie złote obrączki z wygrawerowanym; "Tylko śmierć". Bo tylko śmierć może nas rozłączyć. Marcin podnosi welon i zatapia swoje wargi w moich ustach.
(...)
Sny mają związek z rzeczywistością. Mój sen został przerwany przez Marcina całującego mnie w maleńkim hotelowym pokoiku. Odwzajemniłam pocałunek, mimo niezadowolenia ze skończone snu. Tak bardzo chciałam, żeby to była prawda.
- Która godzina? - szepnęłam ziewając
- Za pięć ósma. - odpowiedziałam ciepłym, czułym głosem.
- Ile mamy czasu?
- Ile chcesz.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, starając się nie okazać radości, która była tak wielka, że mogła zostać spokojnie nazwana euforią.
- Serio? - zapytałam z uśmiechem i nutką podniecenia w głosie.
- Serio. - pocałował mnie, a ja zatonęłam w jego tęczówkach.
- Oficjalnie jestem w Spale.
- Nie powinieneś - odrzekłam zaniepokojona, lecz on zatkał mi usta kolejnym pocałunkiem. I zrozumiałam. Nie istnieje już "nie powinieneś", ani "nie powinnaś". Pozostało tylko "ja chcę".
- Kocham cię.- szepnęłam do jego ucha, a on uśmiechnął się lekko zdezorientowany mówiąc:
- Wreszcie.
Miał rację. w przeciwieństwie do niego zwlekałam z wyznaniami. On był wylewny, mówił, a ja zwyczajnie okrążałam temat. Nigdy nie umiałam mówić o uczuciach, zresztą celowo omijałam ten temat. Bałam się zobowiązań i tego, że nie będę mogła odejść. Już za późno. Za wiele do niego czułam by móc odejść. Za wiele dla niego rzuciłam, spaliłam za wiele mostów. Za późno by się wycofać.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytałam.
- Po prostu. Lubię na ciebie patrzeć
Uśmiechnęłam się delikatnie i nachylając się na jego uchem szepnęłam:
- Ja też lubię na Ciebie patrzeć! 
Dzwonił telefon, ale wcale nie spieszyło mi się, żeby odebrać. Czas nie istnieje, gdy dotyka mnie Marcin.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~ 
Powiem Wam, że jesteśmy gdzieś w połowie mojej historii ;) Dziękuję za wszystkie komentarze. Pójdę za radą Caroline i nie prowadzę zasady dodawania rozdziałów, ale nie będę Was okłamywać: gdy nie ma komentarzy, wolniej dodaję, bo nie chce mi się pisać ;)

Mam jeszcze do Was prośbę. Moje zdjęcie zostało zakwalifikowane do finałowej dwudziestki ósemki w konkursie na oficjalnym fanpage Bartosza Kurka. Proszę Was o lajki i udostępnianie zdjęcia swoim znajomym (na fejsie i/lub blogach) ;) 

LINK
Wybaczcie, że waszych blogów nie czytam regularnie, ale czasu brak. Wkrótce ogarnę! 

EDIT: Dziś (9.02.2013), dowiedziałam się, że Marcin Możdżonek ma urodziny, a więc sto lat Marcin!


 

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 6


 " Rozwód uwalnia od hipokryzji i złych małżeńskich gier."
~ Jerzy Bogajewicz

8.10.2012

Wielkie łóżko w pokoju gościnnym. Obudziłam się i nagle uświadomiłam sobie, że byłam kiedyś w bardzo podobnym miejscu. Pachniało tam lawendą i męskim ciałem Andrzeja. Ale to było lata temu. Muszę pozbyć się sentymentów. Spojrzałam na zegarek. Piąta trzydzieści siedem. Czy wypada budzić mojego gospodarza o tak wczesnej porze? Mimo to podniosłam się i poszłam do łazienki. Gdy wróciłam siedział na moim łóżku uśmiechając się.
- Wstałaś. - powiedział z uśmiechem. - Jak się spało?
- Świetnie. - zaśmiałam się. - Nie śpisz?
- Jak widać.
- O której masz trening?
- Nie mam.
- Jak to? - zapytałam zdziwiona.
- Normalnie. Epidemia grypy. Nagle okazało się, że dopadło trenera i trzy czwarte drużyny. Maciek powiedział, że krótka przerwa nam nie zaszkodzi.
- Maciek?
- Nasz drugi trener.
- Ah... - odpowiedziałam ze zrozumieniem.
(...)
Pierwsze dziewięćdziesiąt sześć godzin w domu Michała były dla mnie na prawdę ciężkie. Trudno było mi się zaaklimatyzować, mimo, że Michał starał się za wszelką cenę zapewnić mi rozrywkę i jak najlepsze warunki. Pierwsze załamanie przyszło w poniedziałek wieczorem, kiedy musiałam wyjaśnić Weronice dlaczego nie będzie mnie przez najbliższe dni i dlaczego jej ojciec wyniósł z naszego domu kartony ze swoimi rzeczami. To była trudna rozmowa. Miałam ochotę wrócić do domu. Drugi kryzys nastąpiły w środę kiedy Michał pojechał w końcu na trening, a mnie odwiedził Marcin.  Kilka godzin w jego ramionach, niezliczona ilość pocałunków i wymienionych słów. Znów byłam tak blisko powrotu do domu. Powstrzymało mnie jedynie to, że za cholerę nie mogłam znaleźć klucza Michała. Gdy wrócił już nie chciałam jechać do Kędzierzyna. Tego samego dnia nastąpiło ostatnie załamanie, kiedy pojechałam do sądu załatwiać papiery rozwodowe. Przełomem był czwartkowy poranek, gdy ze skrzynki pocztowej Michał wyciągnął pozew rozwodowy. Zrozumiałam, że nie mogę wrócić do domu. Muszę zostać z nim. Z jedynym przyjacielem który mi pozostał i który wiedział, co przeżywam.
(...)

3.11.2012
Miesiąc mieszkania z Michałem wpłynął na mnie wręcz zbawiennie. Oprócz weekendów spędzonych z Weroniką, praktycznie nie opuszczałam Częstochowy. Równy podział obowiązków: wspólne płacenie rachunków, gotowanie i sprzątanie oraz długie nocne rozmowy i wygłupy sprawiły, że szybko zapomniałam, że nie jestem w domu. Ale sielanka musiała się skończyć. Dzisiejszy wieczór miałam spędzić w moim łóżku, bez świadomości, że rano znów zobaczę mojego przyjaciela.
- Sprawa rozwodowa Andrzeja Zaleskiego i Luizy Zalewskiej. Proszę wstać, sąd idzie.
Wzdrygnęłam się i wstałam. Byłam zdenerwowana podwójnie. Tego dnia odbywały się dwie sprawy: moja i Michała. Dziś mieliśmy szansę na wolność.
(...)
Udało się. Nie chciałam orzekać o winie, nie miałam na to czasu. Chciałam być wolna, więc wybrałam najszybszą opcję. Udało się. Dziś miałam zacząć życie od nowa. Wychodząc z sali wpatrywałam się w bladą twarz Andrzeja. Dogonił mnie, zatrzymał.

- Żegnaj. - szepnął, a ja pierwszy raz od trzech miesięcy zdobyłam się na uśmiech skierowany do niego. Patrząc w jego stalowe oczy odrzekłam:
- Żegnaj.
Odeszłam, od razu wykonując telefon do Michała:

- Cześć.
- Hej. I jak?
- Udało się. A u ciebie?
- Mam jeszcze jedną sprawę za miesiąc.

- Cholera.
- No właśnie. Słuchaj, ja muszę kończyć. Trzymaj się.
- Pa.
Niemiłosierny sygnał rozłączonego telefonu sprawiał mi przykrość. Tak na prawdę chciałam wrócić do Częstochowy i on też tego chciał, ale oboje wiedzieliśmy, że muszę wrócić do domu, że muszę być Luizą, mamą Weroniki i Natalii, babcią Ani. Już nie Lulu.
(...)
Dzwonek do drzwi. Spojrzałam przez wizjer. Marcin. Otworzyłam. A podobno miałam przestać być Lulu.

- Chodź ze mną - szepnął, a ja znów jak głupia szesnastolatka, ubrałam płaszcz, powiadomiłam Weronikę o moim wyjściu i poszłam z nim. Krótka jazda samochodem zakończyła się w hotelu. Znów to samo. Gdy zaszło słońce było już po wszystkim. Wyczułam rutynę, ale nic nie mówiłam. Ubraliśmy się i odwiózł mnie do domu, po czym zamknęłam się w sypialni ze łzami w oczach. Spojrzałam na łóżko, nie czując już obrzydzenia związanego z Andrzejem. Jakby wymiana pościeli i stokrotne wietrzenie pokoju dało jakiś efekt. Popatrzyłam w kierunku lustra. Byłam młoda, niebrzydka. Kiepska ze mnie babcia, kiepska ze mnie matka. Jestem tylko Lulu. Nie wytrzymałam. Wystarczyło odpalić laptopa i podłączyć kamerkę. Znów będę w Częstochowie. Z Michałem. 
(...)
Nasza rozmowa o życiu zajęła pół nocy. Jak dawniej. Przyjaciele tak mają. Podobno.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Chyba wprowadzę zasadę, że dodaję odcinek od pięciu komentarzy, bo tak to trochę słabo. Mimo wszystko dziękuję za wszystkie komentarze ;*