"Jesteśmy śmiertelni tam, gdzie brak nam miłości; nieśmiertelni tam – gdzie kochamy."
~ Karl Jaspers
Z perspektywy Michała.
Gdy widzę tych ludzi chce mi się płakać jeszcze bardziej. Nie robię tego. Uspokajam się i kiwnięciem głowy witam najbliższych Luizy. Zastanawia mnie fakt, że Możdżonkowie są posiadaczami dwóch wózków. Czyżby sytuacja w ich małżeństwie poprawiła się? Wszystko zmienia się gdy istota znajdująca się w jednym wózku zaczyna płakać. Marcin chce ją wydobyć z gondoli, patrzy na nią z czułością, jednakże Natalia pośpiesznie chwyta dziecko i przytula je do siebie. Jest maleńkie, nie ma więcej niż dwa miesiące. Spoglądam na figurę kobiety, poszukując śladu ciąży, lecz nie mogę znaleźć ani jednego zaokrąglenia. Wszystko wyjaśnia się, gdy Natalia siada obok mnie, uspokajając dziecko. Spoglądam na nie i uświadamiam sobie, że chłopczyk bardzo przypomina kobietę, która teraz za ścianą walczy o życie, o życie którego chce, choć sama nie zdaje sobie z tego sprawy. Kobietę, którą kocham. Wszystko układa się w całość, gdy spoglądam na spokojne oczy mężczyzny, który był moim przyjacielem. Coś we mnie pęka. Opuszczam korytarz, kierując się na dwór.
Siadam na krawężniku, łapiąc szybkie oddechy. Płaczę. W miłości nie ma twardzieli, supermanów i gladiatorów. W miłości są tylko słabi mężczyźni opętani uczuciem i egoistycznym uwielbieniem dla swojej wybranki. Mężczyźni, którzy popełniają błędy, ale mimo to są gotowi zrobić wszystko w imię miłości. Obok mnie siada Ktoś, proponuje fajki. Zapalam, mimo że nienawidzę tego paskudztwa. Wypalam jedną. Cholernie się duszę, ale mimo to biorę się za kolejną. Trzecią kończę bez problemu z oddychaniem.
- Kochasz ją? - pyta Ktoś.
- Nie powiem tego.
- Dlaczego?
- Bo słowa to za mało.
Nie spoglądam na Ktosia. Wypalam jeszcze dwa papierosy i powoli rozdeptuje niedopałki na asfalcie.
- Byłem głupi. - mówi Ktoś.
- Dlaczego?
- Bo myślałem, że nikt nie kocha jej tak jak ja. Myliłem się.
Podnoszę wzrok. Ktoś okazuje się dziwnie znajomy. Ma szare oczy, krótko i starannie przystrzyżone włosy i brodę i dwieście dwanaście centymetrów wzrostu. Patrzy na mnie z troską, godną przyjaciela. Pewnie też żałuje, że nasza przyjaźń nie może już trwać. Za bardzo ją kochamy.
(...)
Trudno uwierzyć, że ratują ją tak długo. Trudno uwierzyć, że stukot obcasów pielęgniarek przebiegających korytarzem jest czymś normalnym. Trudno uwierzyć, że można żyć dalej. Ale można. Ktoś musi umrzeć, żeby kto inny mógł żyć, ale ja modlę się, żeby to nie Luiza była tą która musi umrzeć. Modlę się o jeszcze jedną szansę. Modlę się by móc odzyskać największe skarby świata. Gdy na korytarzu pojawia się lekarz, nie podbiegam do niego. Spokojnie czekam, aż podejdzie, nie denerwuję się tak jak Natalia, czy Marcin. Spoglądam ze stoickim spokojem na lekarza czekając na wyrok. Wyrok, który będzie przełomem mojego życia, niezależnie od tego jak zabrzmi. Sekundy mijają jak lata. W końcu lekarz ze stoickim spokojem mówi:
- Stał pani Luizy był bardzo ciężki...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wybaczcie, ze krótki, ale z czasem to ciężko ;p Wiem, jestem potworem, że trzymam Was w tej cholernej niepewności, ale myślę, że najlepiej gdy wszystko okazuje się w epilogu :)
Trzymajta kciuki, od jutra egzaminy! A zaraz po egzaminach (albo w trakcie) dodany zostanie epilog.
Nie mogę już dłużej pisać o Lulu. Wybaczcie mi i proszę zrozumcie, że mój stan mi na to nie pozwala. Jako, że ta historia dobiega końca, zapraszam Was na http://nauczmnie.blogspot.com - mojego nowego bloga, którego bohaterami będą Michał Kubiak i Jerzy Janowicz. Jeśli chcecie otrzymać informacje o prologu proszę o zapisanie się w zakładce "Subskrypcja", a jeśli ktoś ma ochotę, to wyłączcie muzykę i otwórzcie okienku You Tube. Czeka na Was mała wariacja na temat tej historii ;)